ciotek, wujków, braci i sióstr. Oznacza to samotność, której inni nie rozumieją.
- Rainie, przecież nie wiesz, czy to jest podstęp. - Pomyśl, kiedy to się wydarzyło. - Nie lubisz zbiegów okoliczności, ale to nie znaczy, że one się nie zdarzają. - Fakt, że coś chodzi jak kaczka i gada jak kaczka, nie oznacza, że to nie jest Tristan Shandling w przebraniu! - Rainie opadła na kanapę i z całej siły uderzyła poduszkę. - Ty się boisz - powiedziała łagodnie Kimberly. - Nie rób mi psychoanalizy! - Nawet nie próbuję. Ale się boisz... - Byłam pewna, że to będzie ktoś z policji - powiedziała. - Albo inny prywatny detektyw. I proszę, że nawet znając jego metody pracy, nie zauważyłam, że to się zbliża. Boże! On jest naprawdę dobry! Jakiś wewnętrzny głos mówi mi, żebym nie dała się nabrać, że jestem na to za mądra. Z drugiej strony... Chryste! Z drugiej strony, już wybieram kartki na Dzień Ojca! Kimberly usiadła obok niej. W samolocie spała, więc wyglądała trochę lepiej. Była wypoczęta, bardziej opanowana. Rainie stwierdziła, że im sytuacja bardziej się komplikuje, tym Kimberly wydaje się silniejsza. Młoda, ale gotowa podjąć każde wyzwanie. Niedoświadczona, ale zdecydowana. - Zastanówmy się nad tym - powiedziała Kimberly. - Jaki będzie następny krok? - Analiza krwi. Mitz podał mi nazwę laboratorium. Pobiorą ode mnie krew i porównają mój DNA z DNA Ronalda Dawsona. - To ma sens. Rainie uśmiechnęła się ponuro. - Wiesz, jak długo trwa badanie DNA? Miesiąc, a może nawet dłużej. Jeśli to jakiś numer, do tej pory będzie po wszystkim. - Parę rzeczy możemy sprawdzić wcześniej - rzuciła Kimberly. - Powiedziałaś, że ojciec Dawsona sprzedał farmę w Beaverton. Takie rzeczy zapisuje się w księgach wieczystych. Można też zbadać akta dotyczące aresztowania Ronalda Dawsona. - Już to zrobiłam. Luke sprawdził kartotekę. Wszystko się zgadza. Teraz bada sprawę sprzedaży. - Świetnie! - Kimberly klasnęła w dłonie. Wydawała się naprawdę podekscytowana. Rainie pokręciła głową. Jej samej brakowało entuzjazmu. Czuła się odrętwiała. Czy był to strach, z którego nie potrafiła się otrząsnąć, czy tylko świadomość, że jest bardziej narażona, niż podejrzewała wcześniej? Próbowała wmawiać sobie, że wszystko jest w porządku, ale na próżno. Czuła, że coś w niej narasta. Nie odrętwienie. Raczej nadzieja. 179 Trzydzieści dwa lata. Ostatnie piętnaście bez planów na Święto Dzięk¬ czynienia, Boże Narodzenie ani Wielkanoc. W święta zawsze pracowała, bo nie miała nic lepszego do roboty. Zawsze przyglądała się, jak pod koniec dnia inni jadą do domu do swoich rodzin, jak narzekają na teściowe lub na myśl o kolejnym rodzinnym zgromadzeniu, jak żartują na temat chybionych prezentów na Dzień Ojca. Czasami miała wrażenie, że reszta świata to jakiś ekskluzywny klub. Inni do niego należeli, ona nie mogła. Ona była outsiderem, gościem, dla którego zabrakło miejsca przy stole. Żałowała, że Quincy śpi. Teraz mogłaby z nim porozmawiać. Może nawet oparłaby głowę na jego ramieniu, a on zapewniłby ją, że wszystko się jakoś ułoży. Powiedziałby jej, żeby nie traciła wiary. Chciałaby, żeby to było takie proste. - Osiem miesięcy temu - Rainie powiedziała łagodnie do Kimberly - jakiś mężczyzna telefonował w różne miejsca w Bakersville, próbując odnaleźć moją matkę. Po paru miesiącach Luke powiedział mi o tym, ale nie