Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/gimnazjum5.szczecin.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/hydra8/ftp/gimnazjum5.szczecin.pl/paka.php on line 5
Rose skinęła głową, ale po minie było widać, że nie bardzo rozumie, do czego zmierza

Rose skinęła głową, ale po minie było widać, że nie bardzo rozumie, do czego zmierza

  • Betina

Rose skinęła głową, ale po minie było widać, że nie bardzo rozumie, do czego zmierza

24 January 2021 by Betina

guwernantka. - Płacze pani dlatego, że nie chce wychodzić za mąż, czy dlatego, że nie idzie tak gładko, jak się pani spodziewała? Dziewczyna zamrugała kilka razy. - Kuzynowi Lucienowi nie podoba się nic, co robię, a tak bardzo mi zależy, żeby go zadowolić. I mamę również. - Pragnie pani wyjść za arystokratę? - O, tak. - I zrobi pani wszystko, żeby osiągnąć cel? - O, tak, panno Gallant! - Chwyciła jej dłonie. - Myśli pani, że jest dla mnie nadzieja? - Tak. I proszę mi mówić Alexandra albo Lex. Tak mnie nazywają wszyscy przyjaciele. Panna Delacroix uśmiechnęła się radośnie. - Dziękuję, Lex. A ty mów mi Rose. - Dobrze. Teraz przejrzymy twoją garderobę, a jutro umówimy się z krawcową. W pewnym sensie zazdrościła swej podopiecznej. Rose marzyła o poślubieniu szlachcica i najwyraźniej nie liczył się dla niej wygląd ani charakter przyszłego pana młodego. Nie miała dużych wymagań. Pozostawało jedynie przekonać lorda Kilcairna, że nie będzie musiał się wstydzić za kuzynkę, a potem szybko znaleźć odpowiedniego kandydata i ustalić datę ślubu. W końcu zdecydowały się na ulubioną suknię Alexandry, z bladożółtego muślinu z niebieskim gałązkowym wzorem. Podwinęły ją trochę i o wpół do szóstej zeszły do jadalni. Zza uchylonych drzwi dobiegał ostry głos Fiony Delacroix. Po chwili usłyszały cichą odpowiedź hrabiego. Alexandra nerwowym ruchem poprawiła dziewczynie rękaw. Lord Kilcairn został w domu na kolację, choć nigdy tego nie robił. Była ciekawa jego reakcji. - Głowa wysoko - szepnęła. - Jakby cię nie obchodziło, co o tobie myślą ludzie. Rose skinęła głową i weszła pierwsza do jadalni. Hrabia wstał na ich widok. Jego szare oczy przesunęły się po kuzynce, a następnie pomknęły ku nauczycielce. - Kuzynie Lucienie. - Dziewczyna dygnęła i usiadła na krześle, które podsunął jej Wimbole. - Co masz na sobie? - zapytała matka surowym tonem. - Nigdy nie widziałam... - Właśnie - zawtórował jej siostrzeniec. - Przynajmniej raz wyglądasz jak człowiek. Rose uśmiechnęła się, a Alexandra wolno wypuściła powietrze z płuc. - Pożyczyłam ją od Lex. Tymczasem lord Kilcairn wyręczył kamerdynera, wskazując krzesło pannie Gallant. - Lex? - mruknął, pochylając się nad jej ramieniem. - To zdrobnienie nie pasuje do pani. Nie ma w nim tajemnicy. Wolę Alexandrę. Kiedy wymówił jej imię, na chwilę zamknęła oczy. Po plecach przebiegł jej rozkoszny dreszcz. Nim wymyśliła stosowną odpowiedź, hrabia wrócił na swoje miejsce. Całe szczęście, bo miała pustkę w głowie. - Nie wypada, żebyś nosiła rzeczy swojej guwernantki. Alexandra drgnęła i otworzyła oczy. Matka i córka mierzyły się wzrokiem, lecz ta ostatnia była już bliska łez. Pan domu kroił bażanta. - Panna Gallant ma gust - stwierdził. - Dobrze się składa, bo jutro będzie towarzyszyć Rose do madame Charbonne, która, jak wiem ze źródeł godnych zaufania, jest najlepszą krawcową w Londynie. - Wypił łyk porto i zerknął na panią Delacroix. - Może ty też się do niej wybierzesz, ciociu Fiono. - Lucienie, nie... - Zresztą możesz zostać w domu. - Jak śmiesz... - Pani Delacroix - wtrąciła Alexandra pospiesznie, zanim nad stołem zaczęły latać ostre przedmioty - byłabym wdzięczna za pomoc w doborze kolorów. Kobieta przez chwilę gotowała się ze złości.

Posted in: Bez kategorii Tagged: nagi ojciec, ranking biur podróży w polsce, kotylion z materiału,

Najczęściej czytane:

‚a pielÄ™gniarce pomimo jej nieuprzejmoÅ›ci i gestem nakazaÅ‚a Beckowi iść za sobÄ…. Przeszli przez przeÅ‚adowany meblami korytarz i sprawiajÄ…ce podobne wrażenie pokoje. Oszklona weranda znajdowaÅ‚a siÄ™ na tyÅ‚ach domu, skÄ…d widać byÅ‚o pole golfowe. Calvin McGraw siedziaÅ‚ w tym samym fotelu, co podczas poprzedniej wizyty Sayre. SpoglÄ…daÅ‚ na drzwi. Sayre uÅ›miechnęła siÄ™ i wymówiÅ‚a jego imiÄ™. SpojrzaÅ‚ na niÄ…, jakby jej nie poznawaÅ‚. PoczuÅ‚a lekkÄ… niepewność. - PrzyprowadziÅ‚am ze sobÄ… Becka Merchanta. Czy to odpowiednia chwila na rozmowÄ™? - Obawiam siÄ™, że nie, Sayre. - Z wiklinowego fotela z wysokim oparciem, które caÅ‚kowicie skrywaÅ‚o siedzÄ…cego przed wzrokiem goÅ›ci, podniósÅ‚ siÄ™ Chris. OdwróciÅ‚ siÄ™ i spojrzaÅ‚ jej prosto w oczy. - Beck powiedziaÅ‚ mi, że siÄ™ tu wybieracie i dziÄ™ki temu przypomniaÅ‚em sobie, że ostatnio nieco zaniedbaÅ‚em Calvina. Staram siÄ™ go odwiedzać raz na jakiÅ› czas. Sprawdzam, jak siÄ™ czuje. Niestety, ostatnio nie radzi sobie najlepiej. Jego umysÅ‚ raz dziaÅ‚a, raz nie. Sama rozumiesz, tak to już jest, kiedy siÄ™ ma alzheimera. PodszedÅ‚ do starego czÅ‚owieka i czule poklepaÅ‚ go po plecach. McGraw nawet nie mrugnÄ…Å‚, po prostu wpatrywaÅ‚ siÄ™ obojÄ™tnie w przestrzeÅ„ przed sobÄ…. - Czasami nie pamiÄ™ta nawet swoich wÅ‚asnych dzieci. Kiedy indziej twierdzi, że ma dziecko z siedemdziesiÄ™ciooÅ›mioletniÄ… wdowÄ… z sÄ…siedztwa. W zeszÅ‚ym tygodniu zÅ‚apali go na taplaniu siÄ™ nago w jeziorze. Aż dziw, że nie utonÄ…Å‚. NastÄ™pnego dnia obudziÅ‚ siÄ™ w peÅ‚ni wÅ‚adz umysÅ‚owych. PokonaÅ‚ swojÄ… pielÄ™gniarkÄ™ w szachy, i to pięć razy. - Å›cisnÄ…Å‚ ramiÄ™ starego prawnika, - PomyÅ›leć tylko, że kiedyÅ› byÅ‚ tak elokwentny w sÄ…dzie. UmysÅ‚ to stalowa puÅ‚apka. - PotrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… ze smutkiem. - Teraz biedny Calvin przez kilka dni z rzÄ™du nie mówi ani sÅ‚owa, a potem nagle paple jak najÄ™ty. OczywiÅ›cie, kompletnie bez sensu. Sayre oddychaÅ‚a coraz gwaÅ‚towniej i gorÄ™cej. Krew uderzyÅ‚a jej do gÅ‚owy. CzuÅ‚a, że za chwilÄ™ zemdleje, ale jednoczeÅ›nie byÅ‚a na granicy wybuchu. MogÅ‚a zignorować Chrisa. Po nim spodziewaÅ‚a siÄ™ zdrady, ale nie po Becku. Jego nielojalność odczuÅ‚a jak Å›miertelnÄ… ranÄ™. ZastawiÅ‚ na niÄ… puÅ‚apkÄ™ i miaÅ‚ jeszcze czelność sprzedawać jej te sÅ‚odkie gadki o pragnieniu i snach na jawie. ChciaÅ‚a wydrapać mu oczy za to, że zaufaÅ‚a mu choć tÄ™ odrobinÄ™, za to, że pozwoliÅ‚ jej myÅ›leć, iż nie jest może tak odrażajÄ…cy, jak mężczyźni, którym sÅ‚użyÅ‚. - Ty skurwysynu - rzuciÅ‚a w kierunku Becka. ByÅ‚ to mierny epitet w porównaniu z tym, co myÅ›laÅ‚a o nim w rzeczywistoÅ›ci. Przecisnęła siÄ™ obok niego, opuÅ›ciÅ‚a pozbawiony gustu pseudodom i pobiegÅ‚a z powrotem do samochodu. Zanim dotarÅ‚a na parking, zdążyÅ‚a siÄ™ zadyszeć, częściowo z upaÅ‚u, lecz głównie z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci i upokorzenia. Gdy wÅ‚ożyÅ‚a kluczyk do stacyjki, zauważyÅ‚a, że dÅ‚oÅ„ krwawi. ZaciskaÅ‚a pięść tak mocno, że zÄ…bki kluczyka przebiÅ‚y skórÄ™ do krwi. 24 Clark Daly wyjechaÅ‚ do pracy dziesięć po dziesiÄ…tej. Pół godziny wczeÅ›niej, niż musiaÅ‚, bo przecież fabryka byÅ‚a oddalona ledwie o pięć minut drogi od domu, a jego zmiana zaczynaÅ‚a siÄ™ dopiero o jedenastej. Ale atmosfera w domu byÅ‚a tak wroga, że wolaÅ‚ czym prÄ™dzej znaleźć siÄ™ w odlewni. Luce roztrzÄ…saÅ‚a sprawÄ™ z Sayre. Kiedy za niego wychodziÅ‚a, wiedziaÅ‚a, że kiedyÅ› chodziÅ‚ z córkÄ… Hoyle'a i chociaż miaÅ‚o to miejsce za czasów licealnych, ich zwiÄ…zek byÅ‚ bardzo poważny. Miejscowe plotkary dopilnowaÅ‚y, żeby poznaÅ‚a każdy pikantny szczegół tej historii. PoruszyÅ‚a ten temat, kiedy jeszcze byli z Clarkiem na etapie randek. Nie szczÄ™dziÅ‚ jej wtedy szczegółów. ...

Wolał, żeby Luce usłyszała wszystko od niego niż od mieszkańców miasteczka, którzy cieszyli się niepowodzeniami innych i uwielbiali ubarwiać opowieści. Zdołała wydusić z niego wyznanie, że kochał Sayre. Dał jednak narzeczonej jasno do zrozumienia, że tamten romans należy do przeszłości i przypomniał jej, że ona też niezupełnie jest dziewicą. Na tym skończyło się roztrząsanie sprawy. Po ślubie mieli zresztą znacznie poważniejsze powody do kłótni. Wiedza o jego byłym związku z Sayre to jedno, a obecność Sayre w mieście, jej pojawienie się w ich domu i świecenie w oczy kosztowną elegancją to zupełnie inna sprawa. Luce ani trochę nie była zachwycona zaraz po tym, jak Sayre opuściła ich podwórko, oświadczyła mu to bez ogródek: - Nie podoba mi się to, Clark. - Powiedziała cicho, co oznaczało, że mówi poważnie. Kiedy na niego krzyczała, wiedział, że kłótnia wywołana została złością, że nie chodzi tak naprawdę o nic ważnego i niedługo wszystko wróci do normy. Tym razem było zupełnie inaczej. Gdy przemawiała niskim głosem, wiedział, że powinien przysiąść i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. - Muszę wytrzymywać twoje picie i chroniczną depresję, ale nie zamierzam znosić zdradzania mnie z Sayre Hoyle Lynch czy jak ona się tam nazywa. - Nie zamierzam cię zdradzać z Sayre. Jesteśmy starymi przyjaciółmi. - Byliście kochankami. - Byliśmy. Jako para dzieciaków. Poza tym, sądzisz, że chciałaby mnie teraz? To była najgorsza z możliwych rzeczy, jaką mógł powiedzieć. Luce odebrała to jako swoistą deklarację, że jeśli Sayre wyrazi taką chęć, Clark do niej wróci. Mogło to również znaczyć, że był wystarczająco dobry dla kogoś takiego, jak Luce, ale nie dla Sayre Hoyle. Kiedy tamtego poranka Luce wychodziła do pracy, płakała. Po południu, gdy wróciła, łzy już obeschły, ale atmosfera w domu zdecydowanie ochłodła, zwłaszcza w sypialni. Od dnia wizyty Sayre minął już tydzień, ale w stosunkach intymnych między Clarkiem i Luce niewiele się poprawiło. Najgorsze było to, że bardzo kochał Luce. Nie miała ogłady i elegancji Sayre, ale była na swój sposób piękna. Kochała dzieci i, gdy jej pierwszy mąż od niej odszedł, potrafiła sama je utrzymać. Co ważniejsze, kochała także Clarka, a to zakrawało na cud. Nie dał jej do tego zbyt wielu powodów. Zatopiony w myślach, nie zauważył jadącego za nim samochodu, dopóki tamten omalże nie zetknął się z tylnym zderzakiem jego wozu. Zjechał na prawą stronę, ustępując kierowcy, ten jednak trzymał się jego ogona i zamrugał światłami. - Co do diabła?! - Clark instynktownie spojrzał w lusterko, szukając koguta policyjnego. Sądził, że to wóz patrolowy, ale nic nie wskazywało na to, że to samochód szeryfa. Poczuł ukłucie strachu i odruchowo sięgnął pod siedzenie, gdzie trzymał łom. Kiedy szedł w tango, najczęściej pił w miejscach pełnych ludzi o nie najlepszej reputacji i od czasu do czasu miał z nimi problemy. W jadącym za nim samochodzie dostrzegał tylko kierowcę, ale mógł to być podstęp. Nieznajomy znów zamrugał światłami. Clark zjechał na krawężnik i zatrzymał się. Samochód za nim zrobił to samo i zgasił światła. Clark zacisnął dłoń na łomie. Zobaczył, jak ktoś wysiada z drugiego pojazdu, okrąża jego wóz i podchodzi od strony pasażera. Nieznajomy zapukał w okno. - Clark, to ja. Rozpoznał twarz ocienioną daszkiem czapeczki baseballowej i puścił łom. Pochylił się i otworzył drzwi. Do samochodu wsiadła Sayre i szybko zamknęła drzwi, żeby zgasić światło wewnątrz kabiny. Ubrana była w niebieskie dżinsy i ciemny podkoszulek, włosy schowała pod czapką. - Co ty robisz, do cholery? - spytał. - Przyznaję, że to trochę teatralne, ale musiałam z tobą porozmawiać bez świadków. - Mam telefon i jak sądzę, opłaciłem za niego rachunek. - Mogłaby go odebrać Luce, która, jeśli się nie mylę, nie była zbyt zadowolona z widoku twojej dawnej dziewczyny na waszym podwórku. - Nie, nie była. - Wcale nie mam do niej o to pretensji. Na jej miejscu czułabym się tak samo. Przysięgam, Clark, że nie chcę skomplikować ci życia. Nie zrobiłabym niczego, co mogłoby rozbić wasze małżeństwo. Nie chcę wchodzić między ciebie, a twoją żonę. Jeśli mi nie wierzysz, to sobie pójdę. Przyglądał się przez chwilę twarzy Sayre. Wciąż była piękna, ale w jej oczach nie było nawet cienia dawnych uczuć do niego. Zawsze będą czuli do siebie sympatię z powodu gorzko-słodkich wspomnień lat licealnych, Ale ich szansa na wspólne życie dawno minęła, czy raczej zniweczył ją Huff. Teraz nic między nimi nie było i Clark wiedział, że Sayre jest szczera, gdy mówi, że nie zamierza wracać do minionych uczuć. - Wierzę ci, Sayre. - To dobrze. - Zatem o co chodzi? Słuchał jej przez całe pięć minut z rosnącym zdumieniem. Skończyła swoje wyjaśnienia pytaniem: - Zrobisz to? - Prosisz mnie o szpiegowanie ludzi, z którymi pracuję. - Ponieważ oni obserwują ciebie, Clark. - Przesunęła się na siedzeniu tak, żeby usiąść twarzą do niego. - Czy sądzisz, że Huff i Chris tak po prostu pozwolą na ten strajk? - spytała, pochylając się lekko do przodu. - Beck Merchant uważa, że szykuje się krwawa walka. Określił to jako wojnę. - Słyszałem plotki o Charlesie Nielsonie - odpowiedział Clark. - Podobno ma przysłać ludzi ze związków, żeby z nami porozmawiali. Zaplanowano już kilka tajnych spotkań. - Zatem pracownicy fabryki już o tym rozmawiają? - To niemal jedyny temat konwersacji - przyznał. - Możesz być pewien, że Huff ma wśród was szpiegów, którzy donoszą mu, co zostało powiedziane i przez kogo. - Wszyscy wiedzą, że Fred Decluette jest człowiekiem Huffa. Wstrząsnął nim wypadek Billy'ego. Byłem tam i wszystko widziałem. Nikt nie starał się bardziej niż Fred, żeby dowieźć Billy'ego do szpitala, zanim się wykrwawi. Kiedy jednak przyjdzie co do czego, trzeba pamiętać, że Fred ma sześcioro dzieci do wykarmienia i zapewnienia im edukacji. Będzie bronił przede wszystkim swoich interesów, nawet jeśli oznacza to całowanie dupy Huffowi. Inni postępują podobnie, ponieważ powszechnie wiadomo, że Huff nagradza tych, którzy wydają swoich prozwiązkowych kolegów. - Czy znasz nazwiska tych pozostałych? - Wiem o niektórych, ale nie o wszystkich. Fred jest najoczywistszym kandydatem, inni nie działają aż tak otwarcie. - Mógłbyś wyrównać wasze szanse, Clark. Wywęszyć, kim są konfidenci Huffa, i podać im fałszywe informacje. Jednocześnie spróbuj organizować ludzi, których jesteś pewien, żeby sprzeciwili się Huffowi w ostatecznej rozgrywce. Masz szansę wziąć udział w czymś dobrym, co zmieni wasz świat. Sayre mówiła z takim przekonaniem, że zrobiło mu się żal, że jest aż tak naiwna. - Sayre, tutaj nic się nie zmieni, dopóki Huff się na to nie zgodzi. - Niedługo to może się zmienić. - Ten atak serca... - Nie był zbyt poważny. Huff prawdopodobnie przeżyje nas wszystkich. Ja mówiłam o rządzie federalnym. Strajk, nie strajk, kilka agencji siedzi mu na karku. Jeżeli Huff nie wprowadzi w fabryce kilku bardzo poważnych modernizacji, musi się liczyć z zamknięciem odlewni. Ale to wcale nie będzie oznaczało zwycięstwa, prawda, Clark? Bez jego fabryki, co się stanie z Destiny? Pomyśl, co się stanie z tymi wszystkimi rodzinami, które przez tyle pokoleń utrzymywały się z pracy w odlewni. - Przerwała dla zaczerpnięcia oddechu. - Trzeba wprowadzić zmiany i to szybko. Inaczej wszyscy przegramy - dodała żarliwie. - Mógłbyś sprawić, że wypadek Billy'ego Paulika będzie miał jakiś sens. Wiem, że proszę cię o coś, co nie będzie łatwe, Clark. Będziesz musiał nieźle się uwijać i być bezwzględny żeby zaskarbić sobie zaufanie i szacunek kolegów. Clark potarł szczękę, czując pod palcami szczecinę. Zawstydził się, że po raz kolejny przyłapała go nieogolonego, lecz jednocześnie uświadomiło mu to, jak nisko upadł. - To trudne zadanie. - Zdaję sobie sprawę, o co cię proszę. - Nie jestem tego pewien. - Byłam w hali fabrycznej, Clark, - Słyszałem o tym. - Wiedziałam już wcześniej, że jest źle, ale, szczerze mówiąc, nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak tragicznie. Warunki pracy są średniowieczne. Jak możecie to znosić? - Nie mamy wielkiego wyboru. - Teraz macie. Muszą zostać wprowadzone zmiany, i to drastyczne. To imperatyw. - Zgadzam się z tobą, ale nie jestem odpowiednim człowiekiem do przeprowadzenia tej akcji, Sayre. - Jesteś urodzonym przywódcą. - Może byłem, dawno temu. Czy wyglądam dla ciebie na kogoś, kto mógłby poprowadzić ludzi? - Nie - warknęła. - Wyglądasz jak cholerny tchórz. Tak - dodała, widząc jego zaskoczenie. - Tamtego dnia powiedziałeś mi, że potrzebujesz celu w życiu, żeby wrócić na właściwy tor, że chciałeś to zrobić dla swojego syna. Dzisiaj daję ci tę możliwość, a ty się wycofujesz. Dlaczego? Czego się boisz? - Przegranej, Sayre. Przegranej. I dopóki nie przestaniesz dorabiać się w szybkim tempie, jeździć kosztownymi wozami, dopóki nie upadniesz tak nisko, że codzienne wstawanie z łóżka stanie się dla ciebie wysiłkiem, który wymagać będzie całej twojej siły woli, nie zrozumiesz, co to jest być przegranym. Nie wiesz jak to jest, chodzić ulicami i patrzeć, jak ludzie, którzy kiedyś wiwatowali na twoją cześć na trybunach, teraz potrząsają głowami i szepczą coś do siebie o zmarnowanym życiu - przerwał, żeby się pozbierać, zrozumiał bowiem, że jest zły na siebie, nie na Sayre. - Masz cholerną rację, boję się. Boję się nawet mieć nadzieję. Jego słowa wprowadziły ją w przygnębienie. - Mylisz się, Clark - odezwała się bardzo cicho. - Wiem doskonale, jak to jest, gdy wstawanie z łóżka wymaga nieludzkiego aktu woli - odetchnęła głęboko i wzdrygnęła się, jakby przeszedł ją dreszcz. - Ty jednak wciąż jeszcze stoisz na rozstaju dróg. Możesz nie zrobić nic, powiedzieć „nie" i nadal żyć tak jak teraz, przygnębiony sobą i życiem, topiąc rozczarowania w whisky, ... [Read more...]

piękna. Bardzo piękna. ...

Mark powrócił spojrzeniem do Tammy. - To prawda - przytaknął w zamyśleniu. Delikatnie wyjął z jej włosów zaplątane źdźbło trawy. – Zdecydowanie piękna. - Czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? - spy¬tała, zakłopotana. ... [Read more...]

› ważnego... ...

Mały Książę pochylił się nad Różą, a ona, lekko zakołysawszy łodygą, musnęła płatkami usta Małego Księcia. Sprawiła przez to, że Mały Książę uśmiechnął się, a to właśnie było jej celem. Mały Książę jednak wciąż czekał na to, co obiecała mu powiedzieć. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 NastÄ™pne »

Copyright © 2020 gimnazjum5.szczecin.pl

WordPress Theme by ThemeTaste